Trochę długo pisałam
ten rozdział, ale no przepraszam. Nie chciało mi się :<
Chyba zacznę coś
zmieniać, bo jak czytałam to straaaasznie wolno się to rozkręca.
Na razie tylko myślę nad
tym, a piszę zgodnie z książką :/
Aha, jeszcze coś... Umie
ktoś robić szablony na blogi?? Albo macie linka do gotowych
szablonów? Bo trochę nie ładny ten szablon ://
Dobra, łapcie Pierwszy
rozdział :3
Czytasz?
Skomentuj!
Nie
czytasz? Przeczytaj!
Louis wpadł przez frontowe drzwi,
zatrzasnął je za sobą gwałtownie i popędził schodami na górę
do swojego pokoju. Tu także trzasnął drzwiami i rzucił na łóżko
szkolny plecak. Podszedł do lustra wiszącego na przeciwległej
ścianie.
- Boo? Czy to ty? - zawołała z dołu
Jay, mama Louisa – Obiad na stole!
- Nie jestem głodny! - odkrzyknął
Loui
W lustrze widział wyraźnie, jak
podbite przez czyjś łokieć oko zaczyna robić się fioletowe.
Dolna warga chłopca zadrgała żałośnie. Przyglądając się
siniakowi wokół oka, Louis spostrzegł we włosach coś
różowego. Sięgnął dłonią, by to usunąć, ale pod
palcami wyczuł jakąś miękką substancję – gumę do żucia.
Walcząc ze łzami, nabrał powietrza, po czym pociągnął ją
mocniej, jak potrafi, ale guma tylko się rozciągała i tkwiła w
miejscu, szarpiąc go boleśnie za włosy.
- Louis, skarbie, czy wszystko w
porządku? Dziś jest twoje ulubione danie – zupa marchewkowa. Na
pewno nie chcesz zjeść ani trochę? - zawołała jeszcze raz mama.
- W porządku mamo, już mówiłem,
że nie jestem głodny!
Louis wziął z szuflady nożyczki i
ostrożnie zaczął wycinać zlepione kosmyki. Kawałek gumy z
włosami sterczącymi na wszystkie strony spadł na podłogę. Wokół
wystrzyżonego miejsca reszta włosów utworzyła brzydko
odstającą kępkę. Tommo usiłował przygładzić ją za pomocą
żelu, ale nie zdało się to na nic – niesforna kępka sterczała
dalej pod dziwacznym kątem. Westchnąwszy ciężko, otworzył
szufladę z ubraniami, w której po chwili wyszperał czapkę
baseballową. W czapce na głowie rzucił się na łóżko,
włączył sprzęt stereo i oddychał głęboko, usiłując
powstrzymać łzy.
Odtwarzacz CD zaszumiał i rozległa
się muzyka The Fray, ulubionego zespołu Lou. Chłopiec zwiększył
głośność. Czasem tak się dzieje, że gdy puścisz muzykę
wystarczająco głośno, możesz zagłuszyć własne myśli. Louisowi
bardzo się ten pomysł podobał, ale chociaż muzyka była tak
głośna, że czuł w klatce piersiowej dudnienie basu, przykre słowa
wciąż wirowały mu w głowie jak biegające w kółko
chomiki.
Rozległo się pukanie do drzwi, więc
Louis trochę ściszył odtwarzacz. Była to mama.
- Czy dobrze się czujesz? Rzadko
kiedy odmawiasz obiadu, a teraz ta muzyka... - odezwała się zza
drzwi rodzicielka
- Wszystko w porządku.
- Czy mogę wejść?
- Nie, przebieram się – skłamał
Loui
- A nie jesteś czasem chory?
- Nie, no coś ty, mamo...
- Na pewno?
- Na pewno!
- Wiesz, że gdybyś chciał
porozmawiać... - powiedziała Jay, zawieszając głos.
Chłopiec wiedział, co Jay ma na
myśli: „Gdybyś chciał porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie
szukać”. Louis nie miał ochoty na rozmowę. Co niby miał
powiedzieć? Co ona może zrobić? Przeprowadzić się z powrotem do
Doncaster, gdzie do niedawna mieszkali? Przecież co skończyli się
rozpakowywać, pojemniki na śmieci wciąż jeszcze były pełne
sprasowanych kartonowych pudeł i podartych plastikowych opakowań.
Kazać tutejszym dzieciom, żeby go polubiły? Gdyby mama się
wtrąciła, dzieciaki wyśmiewałyby się z niego jeszcze bardziej
(jeśli to w ogóle jest możliwe). Nie, Louis nie miał ochotę
na rozmowę...
- Wszystko w porządku, mamo,
naprawdę. Jestem po prostu trochę zmęczony – urwał, po czym –
starając się, żeby jego ton brzmiał możliwie lekko – dodał:
- Niedługo zejdę na dół.
Jay tylko lekko westchnęła i zeszła
na dół. Louis zerwał się z łóżka, ściszył muzykę
i sprawdził czy nikt nie stoi pod drzwiami. Droga wolna. Przebiegł
na palcach do łazienki, w której się zamknął. Zdjął
swoją koszulę i która była cała ubrudzona atramentem.
Wrzucił ją do kosza na pranie. Tak samo zrobił ze spodniami i
bielizną. Wszedł pod prysznic, gdzie zażył orzeźwiającej
kąpieli.
Czysty i odziany w bokserki, wyszedł
dyskretnie z łazienki i szybkim krokiem podążył do swojego
pokoju. Zrezygnowany opadł na łóżko, próbując
usnąć. Już prawie mu to wychodziło, ale przypomniał sobie o
Doncaster.
Mieszkał tam od urodzenia. Jeszcze z
tatą, który opuścił ich w wieku 4 lat. Ale i bez niego było
mu z Jay bardzo dobrze. Kiedy skończył 9 lat poszedł do szkoły.
Strasznie się tego bał, jak każdy. Jednak nie miał czego. Został
ulubieńcem nauczycieli od razu. Tak samo dzieci bardzo szybko go
zaadoptowały. Miał bardzo dużo kolegów jak i koleżanek.
Pewnego dnia, Jay spotkała na swej
drodze Simona. Może i na początku Louis był pozytywnie nastawiony
do nowego członka rodziny, ale potem... To był horror.
Pierw zarządził, że wszyscy
wyprowadzają się do Londynu. Dla Louisa był to cios poniżej pasa.
Ale co miał biedny zrobić? Musiał opuścić to co kochał
najbardziej na świecie.
Kiedy wola Simona została już
spełniona, zdarzyło się coś, o czym Jay nie zapomni nigdy.
Mianowicie bił ją jak kat. Bezlitośnie aż do utraty przytomności.
Gdyby nie Tommo, być może jego mama by już nie żyła...
Na samą myśl o tym, Louisowi pociekła
gorzka łza.
- Życie jest niesprawiedliwe –
westchnął głęboko ocierając łzę.
Chwilę potem zasnął.