wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział 1


Trochę długo pisałam ten rozdział, ale no przepraszam. Nie chciało mi się :<
Chyba zacznę coś zmieniać, bo jak czytałam to straaaasznie wolno się to rozkręca.
Na razie tylko myślę nad tym, a piszę zgodnie z książką :/
Aha, jeszcze coś... Umie ktoś robić szablony na blogi?? Albo macie linka do gotowych szablonów? Bo trochę nie ładny ten szablon ://
Dobra, łapcie Pierwszy rozdział :3

Czytasz? Skomentuj!
Nie czytasz? Przeczytaj!


Louis wpadł przez frontowe drzwi, zatrzasnął je za sobą gwałtownie i popędził schodami na górę do swojego pokoju. Tu także trzasnął drzwiami i rzucił na łóżko szkolny plecak. Podszedł do lustra wiszącego na przeciwległej ścianie.
    - Boo? Czy to ty? - zawołała z dołu Jay, mama Louisa – Obiad na stole!
    - Nie jestem głodny! - odkrzyknął Loui
W lustrze widział wyraźnie, jak podbite przez czyjś łokieć oko zaczyna robić się fioletowe. Dolna warga chłopca zadrgała żałośnie. Przyglądając się siniakowi wokół oka, Louis spostrzegł we włosach coś różowego. Sięgnął dłonią, by to usunąć, ale pod palcami wyczuł jakąś miękką substancję – gumę do żucia. Walcząc ze łzami, nabrał powietrza, po czym pociągnął ją mocniej, jak potrafi, ale guma tylko się rozciągała i tkwiła w miejscu, szarpiąc go boleśnie za włosy.
    - Louis, skarbie, czy wszystko w porządku? Dziś jest twoje ulubione danie – zupa marchewkowa. Na pewno nie chcesz zjeść ani trochę? - zawołała jeszcze raz mama.
    - W porządku mamo, już mówiłem, że nie jestem głodny!
Louis wziął z szuflady nożyczki i ostrożnie zaczął wycinać zlepione kosmyki. Kawałek gumy z włosami sterczącymi na wszystkie strony spadł na podłogę. Wokół wystrzyżonego miejsca reszta włosów utworzyła brzydko odstającą kępkę. Tommo usiłował przygładzić ją za pomocą żelu, ale nie zdało się to na nic – niesforna kępka sterczała dalej pod dziwacznym kątem. Westchnąwszy ciężko, otworzył szufladę z ubraniami, w której po chwili wyszperał czapkę baseballową. W czapce na głowie rzucił się na łóżko, włączył sprzęt stereo i oddychał głęboko, usiłując powstrzymać łzy.
Odtwarzacz CD zaszumiał i rozległa się muzyka The Fray, ulubionego zespołu Lou. Chłopiec zwiększył głośność. Czasem tak się dzieje, że gdy puścisz muzykę wystarczająco głośno, możesz zagłuszyć własne myśli. Louisowi bardzo się ten pomysł podobał, ale chociaż muzyka była tak głośna, że czuł w klatce piersiowej dudnienie basu, przykre słowa wciąż wirowały mu w głowie jak biegające w kółko chomiki.
Rozległo się pukanie do drzwi, więc Louis trochę ściszył odtwarzacz. Była to mama.
    - Czy dobrze się czujesz? Rzadko kiedy odmawiasz obiadu, a teraz ta muzyka... - odezwała się zza drzwi rodzicielka
    - Wszystko w porządku.
    - Czy mogę wejść?
    - Nie, przebieram się – skłamał Loui
    - A nie jesteś czasem chory?
    - Nie, no coś ty, mamo...
    - Na pewno?
    - Na pewno!
    - Wiesz, że gdybyś chciał porozmawiać... - powiedziała Jay, zawieszając głos.
Chłopiec wiedział, co Jay ma na myśli: „Gdybyś chciał porozmawiać, to wiesz, gdzie mnie szukać”. Louis nie miał ochoty na rozmowę. Co niby miał powiedzieć? Co ona może zrobić? Przeprowadzić się z powrotem do Doncaster, gdzie do niedawna mieszkali? Przecież co skończyli się rozpakowywać, pojemniki na śmieci wciąż jeszcze były pełne sprasowanych kartonowych pudeł i podartych plastikowych opakowań. Kazać tutejszym dzieciom, żeby go polubiły? Gdyby mama się wtrąciła, dzieciaki wyśmiewałyby się z niego jeszcze bardziej (jeśli to w ogóle jest możliwe). Nie, Louis nie miał ochotę na rozmowę...
    - Wszystko w porządku, mamo, naprawdę. Jestem po prostu trochę zmęczony – urwał, po czym – starając się, żeby jego ton brzmiał możliwie lekko – dodał: - Niedługo zejdę na dół.
Jay tylko lekko westchnęła i zeszła na dół. Louis zerwał się z łóżka, ściszył muzykę i sprawdził czy nikt nie stoi pod drzwiami. Droga wolna. Przebiegł na palcach do łazienki, w której się zamknął. Zdjął swoją koszulę i która była cała ubrudzona atramentem. Wrzucił ją do kosza na pranie. Tak samo zrobił ze spodniami i bielizną. Wszedł pod prysznic, gdzie zażył orzeźwiającej kąpieli.
Czysty i odziany w bokserki, wyszedł dyskretnie z łazienki i szybkim krokiem podążył do swojego pokoju. Zrezygnowany opadł na łóżko, próbując usnąć. Już prawie mu to wychodziło, ale przypomniał sobie o Doncaster.
Mieszkał tam od urodzenia. Jeszcze z tatą, który opuścił ich w wieku 4 lat. Ale i bez niego było mu z Jay bardzo dobrze. Kiedy skończył 9 lat poszedł do szkoły. Strasznie się tego bał, jak każdy. Jednak nie miał czego. Został ulubieńcem nauczycieli od razu. Tak samo dzieci bardzo szybko go zaadoptowały. Miał bardzo dużo kolegów jak i koleżanek.
Pewnego dnia, Jay spotkała na swej drodze Simona. Może i na początku Louis był pozytywnie nastawiony do nowego członka rodziny, ale potem... To był horror.
Pierw zarządził, że wszyscy wyprowadzają się do Londynu. Dla Louisa był to cios poniżej pasa. Ale co miał biedny zrobić? Musiał opuścić to co kochał najbardziej na świecie.
Kiedy wola Simona została już spełniona, zdarzyło się coś, o czym Jay nie zapomni nigdy. Mianowicie bił ją jak kat. Bezlitośnie aż do utraty przytomności. Gdyby nie Tommo, być może jego mama by już nie żyła...
Na samą myśl o tym, Louisowi pociekła gorzka łza.
    - Życie jest niesprawiedliwe – westchnął głęboko ocierając łzę.
Chwilę potem zasnął.


piątek, 12 kwietnia 2013

Prologue ♥.


Tytuł: Invisible Love
Autor: Natalia Gonerska (@Harlem_Harreh)
Na podstawie: Książka Louise Arnold – ''Niewidzialny Przyjaciel''
Gatunek: Fantastyka
Miejsce akcji: Londyn, Anglia
Czas akcji: XXI w.
Bohaterowie: Harry Styles, Louis Tomlinson, Jay Tomlinson, Oscar Ray, Amanda Jackson
Od Autorki: Piszę tego fanfic'a na podstawie książki, która opowiada o dwóch przyjaciołach. Nie przeczytałam tej książki do końca, ale postaram się ją dokończyć w wolnym czasie ;). Gdybym zrobiła tak samo jak w książce to to nie byłoby o gejach xdd Życzę miłego czytania ;)


Są duch, które świdrują człowieka na wylot gorejącymi oczami, potrząsając z brzękiem łańcuchami i przeraźliwe jęczą. Inne wyczyniają rozmaite brewerie, na przykład ukradkiem przestawiają meble i śmieją się w kułak na widok przestraszonych ludzkich twarzy. Niektóre duchy składają się z wieków łez, a spotkanie z nimi sprawia, że jeszcze wiele tygodni później czujesz rozpaczliwy smutek. Część z nich przypomina zwykłych ludzi, choć są może nieco przeźroczyste. A jeszcze inne, na przykład Harry Styles, wyglądają jak chmura bez wyraźnie zarysowanych konturów, niezbyt przypominają duchy. Trudno się ich bać lub też odczuwać z ich powodu jakiś wielki smutek. Duchu w rodzaju Harrego właściwie się nie zauważa.
„I to właśnie jest zdecydowanie niesprawiedliwe” - pomyślał sobie Harry
Sprawiedliwe czy nie, akurat tak się rzeczy miały i nic nie zapowiadało zmiany.
Świat się zmieniał, a jednak niektóre rzeczy pozostawały niezmienne. Ludzie jedli, spali i pracowali, duchy straszyły zawodziły i psociły, a Harry... No cóż, był Harrym i nie miał zbyt wiele do roboty.
Historia Harrego nie wydarzyła się dawno, dawno temu w dalekiej dolinie, tylko we wtrorek w Anglii, na parkowej ławeczce.
Dzień jest chłodny i wilgotny, a niebo szare i ciężkie od chmur grożących deszczem. To jeden z tych dni, w których słońce postanowiło odwiedzić znacznie ciekawsze miejsca niż zimne zamglone równiny Anglii.
Harry siedzi w parku na ławce, trzymając głowę w dłoniach i obserwując świat realny. Przygląda się ludziom z psami, grającymi w piłkę, jedzącymi kanapki i zajmującymi się tysiącem innych spraw. Ludzie nie widzą Stylesa, gdyż najczęściej nie mają umiejętności postrzegania duchów, ale nawet gdyby było inaczej, jest rzeczą wątpliwą, by ktoś się przestraszył. Może byłby zdumiony albo oszołomiony, ale z pewnością siebie nie czułby lęku. Harry po prostu nie sprawiał przerażającego wrażenia.
A więc nie porządny i dziwnie rozmyty Harry siedział sobie na ławce pewnego szaroburego dnia, czując się wprost żałośnie. Wierzcie bowiem, że prawdziwy problem – ta sprawa, przez którą otulał Hazzę wieczny cień smutku, a w jego wnętrzu tkwiła wielka kula rozpaczy – polegał na tym, iż duchy nie wiedziały właściwie, kim jest. Otóż istnieje więcej rodzajów duchów niż kolorów kredek w pudełku, a jednak Harry nie należał do żadnego z nich. Nie był wystarczająco przerażający jak na Wyjca ani nie dostatecznie psotny, by być Poltergeistem. Jak na Przyzywacza smutku był za mało melancholijny... Próbował różnych rzeczy, ale zawsze kończyło się to porażką. Dlatego po wielu stuleciach bezskutecznych starań Harry samotnie siedział na ławce z głową w dłoniach, obserwując świat dookoła. Był to dzień, w którym czuł się bardziej szaro niż zwykle, ponieważ uświadomił sobie straszną prawdę.
Zrozumiał, że nigdy nigdzie do niczego nie będzie pasował. Po latach niekończących się bezskutecznych usiłowań pojął, że czas się poddać.
Zaczął padać deszcz.
    - Życie jest niesprawiedliwe – westchnął Harry